25 LIPIEC:
Dzisiaj dla odmiany znowu wybraliśmy górale ;).O 10:20 wyjechaliśmy z pod domu i pojechaliśmy do lasu miejskiego. Obydwoje mieliśmy sporo sił.
Michał:
Na dzisiaj zaplanowaliśmy wyjazd do lasu miejskiego.
Gdy jechaliśmy obok "sterowców" nareszcie poczułem, że jazda na MTB sprawia mi radość. Rower górski jest wygodniejszy od szosy i ciekawszy. Pisząc ciekawszy mam na myśli, że jadąc szosą nie musisz wypatrywać korzeni czy piasku. Po prostu jedziesz. Raz na jakiś czas musisz ominąć studzienkę, kałużę lub dziurę. Dlatego na MTB wydaję ci się, że czas szybciej mija.
Wróćmy jednak do samego treningu. Oprócz zwykłych "hopek" zaliczyliśmy kilka trudnych podjazdów (między innymi tor saneczkowy). Pod wszystkie udało mi się podjechać.
Nim się obejrzeliśmy minęło południe, a nas czekał jeszcze powrót do domu. Pojechaliśmy przez park linowy, następnie obok Armii Krajowej, przeszliśmy na przejściu i główną drogą do domu.
Mogę spokojnie powiedzieć, że trening został zaliczony ;).
Agata:
Czy zdarzyło wam się, by rano nie zadzwonił wam budzik??
Jeśli tak, to czy zdarzyło wam się, że pojechaliście do lasu tylko "na bananie"??
Jeżeli tak, to możecie wczuć się w moją rolę...
Wyjechaliśmy pośpiesznie, by po treningu na spokojnie zdąrzyć wyszykować się na 45-tą rocznice ślubu dziadków. Znaliśmy trasę więc nie było stresów i błądzenia po leśnych ścieżkach. Rozmawiając o tym, jak dawno w tym lesie nie byliśmy, podjechaliśmy pod tor saneczkowy i wiele innych górek. Pomimo, że nie jestem zwolenniczką gór podobało mi się i dobrze mi szło. Gdybym była poetką napisałabym o tym poezję, ale że tak jak Bartosz Huzarski owego talentu nie posiadam to napiszę tylko kilka słów i to na dodatek "niewierszem". Dziś po mimo choroby mjego budzika trening uważam za udany :).